sobota, 17 maja 2014

Majówka na Sardynii cz. 2 - 02-08.05.2014

Dzień 4 – „...czyli tam i z powrotem”
Ten dzień był najbardziej pracowity ze wszystkich. Nie dość, że wstaliśmy rano aby jak najwcześniej wyruszyć to jeszcze taka długa droga przed nami. Nie mówiąc już o ilości „must see” zaznaczonych na mapie… Wsiedliśmy więc do naszej pandy i ruszyliśmy drogą 199 w kierunku Sassari. Po drodze pierwszym przystankiem miało być muzeum wina w miejscowości Berchidda, które według informacji z przewodnika miało być otwarte o 10:00. Droga do niego prowadzi cały czas pod górkę, jakie to szczęście, że nie trzeba tam wchodzić na piechotę :) Niestety ku naszemu zdziwieniu, gdy dojechaliśmy na miejsce, ukazała się zamknięta brama… Co za pech… A w dodatku żadnej informacji dlaczego zamknięte i kiedy otworzą. W takim razie trudno, wracamy z powrotem na autostradę. Teraz jedziemy już prosto do Sassari, bez żadnych postojów. Po drodze mijamy bardzo ładny kościół SS. Trinita di Saccargia, jednak zanim zdążyłam poprosić mojego faceta żeby się zatrzymał już było za późno – mogłam go zobaczyć tylko z samochodu :(
SS. Trinita di Saccargia


Dotarliśmy do Sassari po niecałych 2 godzinach (niestety zawrotna ilość mocy w pandzie nam odmawiała posłuszeństwa i jedyne co przyśpieszało nas do celu to podmuch wyprzedających nas aut!). Sassari to drugie pod względem wielkości miasto Sardynii. Było to dla nas dość dziwne, ponieważ nie zaskoczyło nas swoją wielkością. Znaleźliśmy parking w jakimś centrum handlowym w cenie 0,5 euro za 0,5 godziny i poszliśmy zwiedzać. Pierwszym (najpopularniejszym) zabytkiem była Katedra świętego Mikołaja z Miry. Udało nam się do niej dojść z pomocą znaków, nawigacji i mapki w przewodniku :) Znajduje się ona na piazza del duomo (z wł. Plac katedralny – nie mogło być inaczej). Ciekawa jest jej historia – zbudowano ją w XII wieku, przebudowano w XIII na styl romańsko-pizański, potem w XV w stylu gotyku katalońskiego, a na koniec, w XVIII dodano barokową fasadę. Muszę przyznać, że jest nawet ładna, ale nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia. Chcieliśmy chwilę odpocząć na ławce zanim wejdziemy do środka, ale gdy skończyliśmy jeść wybiła 12:00 i zamknęli nam katedrę… Tak więc możemy sobie tylko wyobrazić jak wygląda w środku.
 
Sassari
Uliczka w Sassari

Katedra św. Mikołaja z Miry

Katedra św. Mikołaja z Miry

















Katedra św. Mikołaja














Kolejnym celem była fontanna Rosello, wykonana z marmuru, dawniej jedyny punkt zaopatrywania miasta w wodę. To właśnie dlatego zaraz obok niej znajduje się zabytkowa miejska pralnia. Fontanna akurat jest w remoncie, więc słabo ją widać… 
 
W drodze do fontanny
Kościół przy fontannie

Fontanna Rosello



















Później pozwoliliśmy sobie na małe zagubienie się wśród wąskich uliczek. Jest to jeden z lepszych sposobów na zwiedzanie włoskich miast, o czym przekonaliśmy się już nie raz. Średniowieczne, brukowane uliczki Sassari dostarczają wspaniałych wrażeń. Szliśmy i szliśmy, aż do czasu gdy znaleźliśmy się na piazza Castello. Nazwa nie wzięła się z przypadku, jeszcze w XIX wieku stał tam największy na Sardynii zamek. Został zburzony w 1887 roku, a na jego miejscu znajduje się plac z palmami i ławkami, który jest miejscem spotkań Włochów. Pozostałości po zamku można obejrzeć w podziemiach. I tym razem mieliśmy pecha, bo było zamknięte – chyba nas to miasto nie lubi :(
 
Piazza Castello
Przy Piazza Castello










Obok wspomnianego wcześniej placu znajduje się Piazza d`Italia – główny plac miasta, na którym znajdują się Pałac Prowincji oraz pomnik Wiktora Emanuela II (pierwszego króla Włoch). Podobno w XIX wieku na tym placu pasły się owce :D Jest to podobnie jak piazza Castello bardzo przyjemne miejsce do spędzenia chwili czasu.

Pałac Prowincji
Dojście do Piazza d`Italia










Pomnik Wiktora Emanuela II














Żeby nie tracić za dużo czasu w jednym miejscu poszliśmy szukać naszego parkingu. Przeszliśmy przez plac uniwersytecki oraz jeden z wielu parków w mieście.
 
Park w Sassari









Gdy już odnaleźliśmy naszą formułę ustawiłam na nawigacji najważniejszy cel: capo caccia. Wiedzieliśmy, że będą tam ładne widoki, ale (co najważniejsze) chcieliśmy zobaczyć grotę Neptuna. Po drodze trochę zabłądziliśmy, ale to tylko sprawiło, że podróż była ciekawsza :).
 
Widoki po drodze
Jedna z wielu zatoczek

Alghero z daleka



















Na końcu drogi prowadzącej na ten przylądek znajduje się parking, knajpka i zejście do jaskini. Przy wejściu jest cennik, bilet kosztuje 13 euro (kupuje się go na dole), zwiedzanie z przewodnikiem o każdej pełnej godzinie (od 9:00 do 19:00 z tego co pamiętam). W tym miejscu postanowiliśmy chwilę odpocząć (okazał się to później dobry pomysł) i coś przekąsić. Gdybym czytała dokładniej przewodnik, który ze sobą zabrałam pewnie bym się nie zdziwiła, że zejście do tej groty tak długo trwa. Okazało się, że należało przejść 656 schodów! Gdy schodziliśmy była to frajda, oglądaliśmy piękne widoki i robiliśmy sobie zdjęcia.
 
Droga do groty
Wejście do groty










Mało osób zdecydowało się pójść tą samą drogą co my. Większość leniwych turystów przypłynęła statkiem z Alghero. Była to pierwsza jaskinia, w której byłam więc wszystkie stalaktyty i inne tego typu rzeczy zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Dla odwiedzających niestety udostępniona jest tylko mała część groty, podzielona na kilka części, w każdej z nich przewodniczka zatrzymuje się i opowiada o niej po angielsku. Kolor pomarańczowy jaskinia zawdzięcza temu, że jest wydrążona w czerwonym wapieniu. Ich odbicia w wodzie dodatkowo dodają uroku. Do tego wszędzie czuć zapach mydła lub proszku do prania. Jej wiek szacuje się na ponad 100 milionów lat. Zdjęcia w zupełności nie oddają piękna tego miejsca.
 
Grota Neptuna
Grota Neptuna

Grota Neptuna

Grota Neptuna

Grota Neptuna

Grota Neptuna

Grota Neptuna

Grota Neptuna

Grota Neptuna

Grota Neptuna






































Po skończonym zwiedzaniu przyszedł czas na powrót do góry… To była dopiero męczarnia, szczególnie przy tak mocnym słońcu! Straciliśmy chyba z 10 tysięcy kalorii :)
Kolejnym naszym celem było Alghero. Miasto robiące duże wrażenie, zbudowane zupełnie inaczej niż inne, pewnie dlatego, że było na początku było to miejsce przesiedlenia Katalończyków. Do najładniejszych zabytków należą katedra Santa Maria oraz fortyfikacje ciągnące się wzdłuż wybrzeża. Znajduje się tam także Chiesa Santa Barbara czyli Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Znanym i najlepszym sposobem na zwiedzanie jest chodzenie ślepo po uliczkach – zawsze można znaleźć coś ciekawego :) My postanowiliśmy przy okazji zjeść pyszne włoskie lody.
 
Pozostałość po fortecy
Promenada

Zabudowa Alghero

Promenada

Jedna z uliczek

Chiesa Santa Barbara



























Katedra Santa Maria
Katedra Santa Maria

Katedra Santa Maria


Katedra Santa Maria
Uliczka w Alghero










Po około godzinie błąkania się po Alghero ruszamy dalej. Niestety godzina jaką pokazuje nam zegar nie nastraja nas optymistycznie – jest już 17:00, a na mapie mam zaznaczone jeszcze wiele miejsc, które chcemy zobaczyć. Musimy zadecydować na czym nam najbardziej zależy, przez co wyrzucamy z trasy Porto Torres, Muzeum Korka oraz Capo del Falcone (zaznaczone na czerwono na mapce) i jedziemy prosto do Castelsardo – twierdzy założonej na początku XII wieku, mieszczącej się na pięknym wzgórzu. Po drodze mijamy ładne miasteczka: Sennori i Sorso, ale niestety nie mamy czasu się zatrzymać. W Castelsardo zrobiliśmy tylko szybki rzut oka na panoramę i pojechaliśmy do Santa Teresa Gallura drogą ciągnącą się wzdłuż wybrzeża.
 
Castelsardo









Do Santa Teresa dojechaliśmy około 19:00, słońce powoli zachodziło, a my czuliśmy niesamowity głód. Pomimo tego namówiłam mojego faceta, abyśmy pojechali na latarnię póki jest jeszcze jasno (zgodził się, ale bardzo niechętnie). Latarnia wygląda jak każda inna, ale z tamtego miejsca można zobaczyć francuską Korsykę, jest to najbardziej wysunięta na północ część Sardynii. Gdzieś między miasteczkiem a przylądkiem Capo Testa znajduje się wieża strażnicza i Rzymskie kolumny. My ich nie znaleźliśmy…
 
Capo Testa
Latarnia Santa Teresa

Widok na Korsykę



















Gdy już zjedliśmy w pobliskiej pizzerii na dworze było całkiem ciemno. Wiedzieliśmy, że to koniec na dziś i wracamy do Olbii. Pozostał lekki niedosyt, z racji tego, że nie zobaczyliśmy podobno pięknego archipelagu wysp La Maddalena – ale jest nadzieja, że w takim razie kiedyś tam wrócimy. Nasza trasa przedstawiona jest poniżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz